Na próbie, przed wyjątkowo długim w tym roku weekendem majowym, nie prezentowaliśmy wysokiej jakości śpiewu. Poszczególne utwory wykonywaliśmy poprawnie, no ewentualnie dobrze. Do poziomu, który zadowoliłby naszego maesto Łukasza, trochę brakowało. Żeby wyzwolić w nas więcej energii i takiego jakiegoś luzu (ponoć śpiewaliśmy z tzw. grobowymi minami) maestro zaproponował nam byśmy spróbowali uwolnić nasze emocje i przypomnieli sobie jak śpiewa „rosyjski chór” (większości na myśl przyszedł słynny Chór Aleksandrowa). Chodziło o to by kolejne utwory śpiewane na próbie uwolnić od naszego spięcia, by wybrzmiały one „pełna piersią” tj. głośno a zarazem lekko bez niepotrzebnego napinania się. I gdy tylko prośbę maestro Łukasza przenieśliśmy na praktyczne śpiewanie, od razu i my i maestro odczuliśmy różnicę w jakości śpiewania. Było lepiej ale do satysfakcjonującego efektu jeszcze trochę brakowało. Powód? Zbyt częste zaglądanie do partytur. Za półtora miesiąca konkurs w Żylinie i te utwory, które tam zaprezentujemy powinniśmy znać na pamięć. Taka konkluzja padła na zakończenie tej „przedmajówkowej” próby.
To by żylińskie utwory wykuć na przysłowiową blachę wzięliśmy sobie mocno do serca, szczególnie po burzliwej dyskusji na naszym Klastrowym Messengerze. Efekt? Po dwutygodniowej przerwie praktycznie zaśpiewaliśmy je z pamięci. I było o niebo lepiej niż przed majówką, bo nie patrząc w nuty szliśmy „za ręką” maestro Łukasza. To, że był wyraźny progres w naszym śpiewaniu, to był nie tylko wynik naszego przygotowania pamięciowego ale także… niekonwencjonalnego bodźca w postaci zaprezentowania nam sposobu śpiewania przez chór zespołu „Mazowsze” (uśmiech z tzw. suszeniem zębów, szeroko otwarte usta, radość bijąca z twarzy tamtejszych chórzystów). Tę prezentację przeprowadził wicemaestro Jacek. Okazała się ona na tyle skuteczna, że nasze śpiewanie zyskało na lekkości i generalnie jakości. Wystarczyło zdjąć siebie niepotrzebne napięcie (prezentacja wywołała salwy śmiechu a ten spowodował nasze wyluzowanie) i utwór za utworem śpiewało się „konkursowo”.
Po próbie rozchodziliśmy się z przeświadczeniem, że gdy tylko wszyscy przyłożymy się do pracy, to razem będziemy przenosili przysłowiowe góry. Jednak zanim przeniesiemy jakąś „górę”, przed nami konkurs i pełna mobilizacja. Jedziemy tam po to by pokazać, że śpiewamy jeszcze lepiej niż przed rokiem. A że przy okazji chcemy wywieź z Żyliny więcej niż srebrny dyplom to chyba dobrze o nas świadczy? Wszak trzeba sięgać po najwyższe laury takie jak np. Grand Prix. Chyba zgodzicie się ze mną, prawda?
Wincenty Bryński